czwartek, 14 czerwca 2012

Rozdział 1. Wielki powrót.

- Mamo zadzwonię do ciebie jak dolecę dobrze?
- Jasne, miłej podróży. – przesłała mi buziaczki i odłożyła słuchawkę. Rok temu wyjechałam z San Francisco do Europy. Rodzice kupili mi bilet i cały rok mieszkałam z ciotką we Włoszech. Podobno musiałam szybko wyjechać choć sama nie wiem dlaczego. Tydzień temu mama zadzwoniła do mnie i oznajmiła, że mogę wrócić do rodzinnego miasta. Ucieszyłam się z jej telefonu, bo mieszkanie przez rok z Meredith – moją ciotką i jednocześnie starą panną – nie było zbyt przyjemne. Oczywiście dobrze mnie ugościła, dała własny pokój i swobodę, lecz nie ma to jak w domu. We Włoszech nie miałam za wielu przyjaciół, dlatego to był kolejny plus mojego powrotu. Ciocia odwiozła mnie na lotnisko i wyleciałam do San Francisco. Na miejscu czekali już na mnie rodzice i przyjaciółki – Bella i Alice.
- Nareszcie! – podbiegły do mnie dziewczyny. Nie mogłam się doczekać kiedy znów je zobaczę. Ze wzruszenia po policzku popłynęła mi łza. Tak bardzo tęskniłam za nimi wszystkimi, lecz próbowałam o tym nie myśleć i skupić się na nauce. Mój plan był całkiem dobry, ponieważ skończyłam klasę ze średnią 5,2. Teraz rozpoczęły się wakacje, więc mam całe dwa miesiące beztroskiej wolności.
- Cześć kochanie – przytuliła mnie mama a po chwili tata. – Proponuję żebyśmy wszyscy pojechali teraz do domu i wspólnie spędzili czas. Co ty na to? – zaproponował tata a ja nie wyraziłam sprzeciwu. Musiałam nadrobić ten rok rozłąki. Wsiedliśmy do naszego jeepa i pojechaliśmy. Po raz kolejny zauważyłam jak dobrze jest wrócić. Zaniosłam swoje torby do mojego pokoju i zeszłam na dół. Na tarasie czekali już rodzice i moje przyjaciółki.
- Pani Dorothea zrobiła twoje ulubione ciasto. Zaraz je przyniosę. – mama zniknęła za drzwiami kuchni. Pani Dorothea to nasza gosposia. Mieszka sześć przecznic dalej i przychodzi do nas cztery razy w tygodniu. Zatrudniliśmy ją, a raczej rodzice zatrudnili kiedy mama znalazła pracę u Hanka Gilberta w jednej z jego firm i od tego czasu często musi wyjeżdżać poza miasto a raz na dwa miesiące do Europy. Hank to „parszywa świnia” jak często mówiłyśmy z mamą, ale dobrze u niego zarabia dlatego nie jest tak źle. Myśli, że jest władcą całego San Francisco, bo ma drugą co do wielkości firmę w naszym mieście. Większość ludzi wie, że to nie jego zasługa tylko jego pradziadka, który kiedyś założył małą firmę i z biegiem lat rozrastała się ona coraz bardziej. Mój ojciec natomiast jest chirurgiem. Pracuje w pobliskim szpitalu i aby spłacić kredyt za nasz dom musi brać nadgodziny.
- Może pójdziemy jutro do Weston park? – moje słowa zwróciłam do dziewczyn. Chciałam tam pójść, bo zazwyczaj w pierwszy weekend wakacji odbywał się tam festyn, który w tym roku planowany jest na jutrzejszy dzień. Ludzie z naszej szkoły chętnie chodzą na tego typu imprezy dlatego będę miała okazję spotkać kilka osób. Zanim wyjechałam byłam dosyć popularna. Kiedyś przyjaźniłam się z Jessicą i dzięki niej trzy lata temu zostałam najbardziej popularną dziewczyną w naszej szkole. Nie chciałam szczycić się tym tytułem dlatego przemilczałam tę sprawę. Niestety po jakimś czasie Jess musiała wyjechać do Nowego Jorku i przestałyśmy się kontaktować. Drugim powodem, właściwie najważniejszym dla którego chciałam tam iść było to, że chciałam spotkać Thomasa mojego… chłopaka. Rodzicie szybko załatwili mi mój wyjazd tak, że nie zdążyłam się z nikim pożegnać oprócz Belli i Alice. W tej chwili Tommy pewnie nie chce mnie znać, ale muszę się z nim skontaktować.
- Wiesz Kate… - zaczęła Alice – ostatnio Tommy spotykał się z… tylko się nie denerwuj… z Corrie.
To mnie zabolało. Wiedziałam, że Thomas nie będzie siedział przez ten czas z nadzieją, że może kiedyś się odezwę, ale dlaczego musiał akurat z Corrie? Ona była właściwie moim wrogiem, choć nigdy nie powiedziałam tego głośno. Po prostu nie darzyłam jej sympatią ze wzajemnością. Przeżyłabym wszystko tylko nie ją. Próbowałam udawać, że te słowa mnie nie dotknęły, ale chyba słabo to zagrałam.
- Chodzi wam o tego chłopca z którym często się spotykałaś? To był twój chłopak? – zapytała mama. No tak zapomniałam, że ona i mój ojciec o niczym nie wiedzą. Nie dość, że dowiedziałam się o Thomasu i Corrie to jeszcze wygadałam (tak jakby) wszystko. Lepiej, żebym zamilkła.
- Nie mamo! – wysiliłam się na śmiech, jakby wyniknęło ogromne nieporozumienie. To chłopak… Belli! A jako, iż ja jestem jej przyjaciółką to od czasu do czasu trochę mu pomagałam.
- Tak właśnie – potwierdziły zgodnie dziewczyny.
- Rozumiem – odpowiedziała mama, ale z jej miny wyczytałam, że nie do końca ją przekonałam. Trudno w tej chwili jestem za bardzo zrozpaczona do wymyślania lepszej historyjki. Kiedy zaszło słońce odprowadziłam dziewczyny na przystanek i powoli wróciłam do domu. W drodze ustaliłyśmy, że mimo wszystko idziemy na jutrzejszy festyn. Musiałam wyglądać nieziemsko. Nie dlatego, że chciałam dać do zrozumienia Thomasowi co stracił choć w głębi duszy trochę tego chciałam, ale najważniejszą przyczyną był mój powrót w wielkim stylu. Z reguły nie lubię takich „wielkich powrotów” o których wszyscy plotkują przez tydzień, ale cała nasza szkoła niekiedy przypomina mi życie na Manhattanie i chyba chcę się trochę tak poczuć.